Trochę o mnie i trochę o kosmosie
Marsjanin Andy'ego Weira
Książkę udało mi się dostać na jednej z tych promocji 2 za 3.
Kiedy przechodzisz obok księgarni ....
Ukradkiem patrzysz na wystawę wiedząc,
że w tym miesiącu Twój limit książkowy
został już dawno wyczerpany... nagle STOP.
TAM JEST PROMOCJA!
Wpadasz do księgarni, od razu wiesz, które tytuły są dla Ciebie interesujące i bez zastanowienia wybierasz trzy w podobnej cenie by zaraz podejść z nimi do kasy. Tak, to prawda. Zawsze się na to łapię. Te promocje człowieka wykończą. Przynajmniej w trudnych chwilach mojego książkoholizmu pamiętam jeszcze o tym żeby wybrać tytuły o jak najkorzystniejszym układzie cenowym. Normalnie w ogóle nie kupuje książek w księgarniach tylko przez internet, ale są wyjątki. Czy to wizyta w Dedalusie, czy w antykwariacie, czy promocja... To, dla książkoholika takiego jak ja, zawsze świetny pretekst do wydania swoich ostatnich zaskórniaków na kolejne książki i udawanie Golluma przytulającego chciwie do piersi swoje "precious". Takiemu to już nic nie pomoże.
A potem nie dziwota że Twój pokój zamienia się w bibliotekę z dodatkiem gier. Gry. Czyli mój drugi nałóg. Nie masz już co czytać? Wszystkie książki zostały przeczytane od deski do deski? Świetnie! Czas na gry! Ach pogram chwilę... Chwila zamienia się w godzinę, godzina w dwie, aż w końcu grasz cały dzień a nawet noc, póki Twój rodziciel nie stwierdzi u Cb szaleństwa i nie odłączy prądu, ale spokojnie, starczy jeszcze na jakie dwie godziny, w końcu jest laptop a jak nie on, to PSP. Zawsze jest wyjście :D Póki Twój organizm nie powie "Basta!" i nie odłączy ci energii, wszystkie chwyty dozwolone ;) Wyśpię się po śmierci, a przynajmniej mam taka nadzieję ;)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYhnU-DR-kZTjMner76iOIOQ1HNgeFQV7SAB7KlvXYz0p8Q00rfIKFHHqp5u_9p8YCPYNUx4_IeWG5Q-RutKx6TKmPWukQ9QO9tISf3BWn4LopQCqbP6yoIOt-oqFwUSLc2xx8pDgW8uw/s320/324070-352x500.jpg)
Wróćmy do książki. Okładka mojej wcale nie jest tak pięknie pomarańczowa jak ta tutaj obok,moja ma twarz Matta Damona głównego odtwórcy Marka Watneya, czyli naszego tytułowego "Marsjanina", w filmie który został nakręcony w zeszłym roku na podstawie właśnie tej historii. Nie jest to zła okładka, ale mi osobiście do gustu nie przypadła. Pomarańczowej niestety nie udało mi się dostać, ale nie oceniajmy książki po okładce.
Akcja powieści zaczyna się od 6. sola. Sol to taka marsjańska doba, troszeczkę dłuższa od ziemskiej- trwa 39min 35 sekund dłużej. Powieść składa się prawie całkowicie z wpisów do dziennika naszego tytułowego bohatera. Historia jest niewiarygodna, niemalże fantastyczna, a jednak jest tak dobrze napisana, że czytelnik całkowicie się w nią wtapia i nie widzi już tych różnic, że świat ludzi nigdy nie wysłał statku kosmicznego z załogą na odległą od Ziemi od 55 do nawet 400 milionów kilometrów planety. Można zapomnieć o tym, że historia Marka toczy się na Marsie.
Tytułowy bohater, inżynier botanik o niesamowicie pozytywnym charakterze, został wysłany ze swoją załogą w trzeciej z kolei misji na odległą czerwoną planetę. Był najmniej ważnym członkiem załogi. Mimo to, poradził sobie niezwykle dobrze, gdy to właśnie on został na Marsie sam. Jego nieprzerwanie pozytywne usposobienie pomogło mu zachować zdrowe zmysły w sytuacji beznadziejnej. Mamy tutaj człowieka twardo stąpającego po ziemi, nad wyraz inteligentnego i bardzo dobrze wykształconego. Mark Watney to istny geniusz. Mimo, że ranny, zostawiony sam na odległej planecie, nie załamał się ani nie poddał. Miał plan jak przetrwać i mimo wszystkich przeciwności losu parł do przodu.
Książka sprawia, że czytelnik z zapartym tchem czyta, co stanie się dalej. Razem z bohaterem przeżywa jego wzloty i upadki. Czasami płacze, czasami wybucha śmiechem. Główny bohater ma tendencje do czarnego humoru. Powieść przeczytałam w ciągu jednej nocy i wcale nie żałuję, że nie spałam. Nie jestem fanem historii, które nie rozgrywają się na naszej planecie, a jednak to dzieło sprawiło, że poważnie się zastanowię zanim odłożę na półkę kolejną książkę z historią o podobnym motywie.
To the moon
Książka przypomniała mi starą grę z 2011 roku produkcji studia Freebird Games. Jest to bardzo krótka gra przygodowa z elementami gry fabularnej. Ponad 4h rozgrywki z niesamowitą ścieżką dźwiękową w tle.
Można ją opisać zdaniem "Śmiech przez łzy". Wzruszająca historia schorowanego staruszka Johna Wylesa, którego poznajemy na łożu śmierci. Jego marzeniem jest dostanie się na księżyc, co ma mu umożliwić para naukowców- dostają się do starych wspomnień mając je zamienić na nowe. Po kolei poznajemy fakty z życia staruszka oraz to co w jego życiu było najważniejsze, czyli jego żonę River.
Fabuła miażdży. Pokazuje że grafika w grach nie jest najważniejsza. Myślę, że jest absolutnym "must have" dla każdego szanującego się gracza.
Serdecznie polecam wszystkim przeczytanie "Marsjanina" Andy'ego Weira jak i zagranie w "To the moon". Oba dzieła łączy ze sobą motyw śmiechu i płaczu, jednakże ukazują go trochę w inny sposób. W grze mamy pragnienie dostania się na księżyc, a w książce pragnienie powrotu na Ziemię z Marsa. Są to bardzo wyraźne różnice, ale mimo tego, oba dzieła są godne polecenia.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhXH8Fh5c6Re5HmDpJApIyAVsGocLvs1n-UV0qSieLU21HWmlMy-KVZXpF0bNBkOmT6E5otsfzzfhEZb0fF-n0zr8kkgJs8cDc6DTktwTCeiSq-9hx6ATyVzoffl5O5zxbsvQqaBLhD8gE/s400/moon3.png)
Komentarze
Prześlij komentarz